Jak ostatecznie ustalił GŁOS, zabrzańska policja zataiła w oficjalnym komunikacie, że za kierownicą opla vectry, który w nocy 8 sierpnia zderzył się z radiowozem w śródmieściu (pisaliśmy o tym w tekście Jeden radiowóz rozbity... – GŁOS 32/2011 oraz TUTAJ NA PORTALU), siedział także policjant, który uciekł z miejsca wypadku i był poszukiwany przez kilka nocnych godzin. Mało tego, informator naszej gazety związany z policją twierdzi, że wracający ze służby funkcjonariusz wydziału ruchu drogowego Komendy Miejskiej Policji, 28-letni Zbigniew M. mógł prowadzić pojazd będąc pod wpływem alkoholu. Na jego prośbę, do kierowania oplem miał się przyznać Krzysztof N. – kolega ze służby. Obaj pełnili tego dnia dyżur, jednak N. w przeciwieństwie do swego przyjaciela miał poprzestać tej nocy na napojach bezalkoholowych.
Do wypadku doszło w Zabrzu ok. godziny 22.45 na skrzyżowaniu ul. Wolności, de Gaulle`a i Korfantego. Według rzecznika prasowego zabrzańskiej policji, Marka Wypycha, pędzący z komisariatu II (przy ul. Trocera) radiowóz wpadł z impetem wprost pod koła prawidłowo jadącego od strony Komendy Miejskiej opla vectry. Jak zeznają świadkowie, radiowóz miał włączone błękitne, błyskające światło (tzw. koguta). Choć policjanci zgodnie twierdzą, że jechali również na sygnale dźwiękowym, przeczą temu naoczni świadkowie zdarzenia. Wypych twierdzi, że kierowca opla oddalił się z miejsca wypadku, z powodu… szoku. Policjantom poszukującym zbiegłego kierowcy najpierw w sąsiadującym z feralnym skrzyżowaniem Parku im. Poległych Bohaterów, następnie w miejscu zamieszkania nie udało się go odnaleźć. Policjant-uciekinier zgłosił się do szpitala sam, jednak dopiero ponad sześć godzin później. Wówczas ani we krwi, ani w wydychanym powietrzu nie stwierdzono u niego obecności alkoholu.
Tymczasem Zbigniew M., który zaledwie pół godziny przed wypadkiem zakończył służbę, nie powinien mieć powodów do rejterady. Na skrzyżowanie wjechał przy zielonym świetle, a radiowóz nawet gdyby miał włączony sygnał dźwiękowy, powinien zachować szczególną ostrożność wjeżdżając na skrzyżowanie przy czerwonym świetle. Dlaczego więc uciekł wyjaśnia teraz Prokuratura Rejonowa w Żorach, której decyzją Prokuratury Okręgowej przekazano sprawę.
Najciekawszym wątkiem jest rzekomy fakt zgłoszenia się na komisariat Krzysztofa N. w miejsce kolegi ze służby. Miał początkowo przekonywać, że to on siedział za kierownicą opla. Z wersji tej miał się wycofać dopiero po usłyszeniu prokuratorskiej przestrogi o odpowiedzialności za składanie fałszywych zeznań.
Fakt przesłuchania N. jak i to, że na miejsce wypadku przybył on na „czyjeś telefoniczne wezwanie” potwierdza prokurator rejonowy w Zabrzu, Andrzej Galas.
Na razie formalne dochodzenie tkwi w miejscu, bo na urlopach przebywają zarówno prokurator, któremu zlecono prowadzenie sprawy w Żorach, jak i ten przesłuchujący wcześniej w Zabrzu Krzysztofa N. Prokurator Rejonowy w Żorach, Arkadiusz Honysz potwierdził nam jednak, że sprawa jest dziwna i „rozwojowa”, choć na obecnym etapie, bez przesłuchania wszystkich świadków i zasięgnięcia opinii biegłych, nie sposób wyrokować, kiedy i jaki sposób się zakończy.
Tymczasem od momentu ujawnienia niejasnych okoliczności wypadku żaden z dwójki policjantów–kolegów w ogóle nie pełni służby w mieście. Jak poinformowano nas w komendzie policji w Zabrzu, Zbigniew M. z powodu urazu kręgosłupa nadal przebywa na zwolnieniu lekarskim, zaś jego kolega od 12 sierpnia do końca miesiąca korzysta z urlopu wypoczynkowego…
Cały ten misterny plan z rzekomą podmianą kierowcy opla miałby może i spore szanse powodzenia, gdyby nie… monitoring miejski na wspomnianym skrzyżowaniu. O tym najwidoczniej zapomniał „zszokowany” uczestnik wypadku. Dzięki temu nagraniu prowadzący dochodzenie jak na dłoni mogli zobaczyć, że za kierownicą w chwili wypadku siedział Zbigniew M.
Do podobnego wypadku doszło w Zabrzu przed sześcioma laty. Wtedy również dwaj policjanci po służbie w prywatnym samochodzie doprowadzili do wywrócenia się karetki pogotowia jadącej na sygnale. Także oni czmychnęli z miejsca zdarzenia i odnajdywali się sukcesywnie po kilku godzinach. Im jednak udowodniono spożycie alkoholu, zaś całą aferę stanowiskiem przypłacił „niezatapialny” wówczas wicekomendant miejski policji Ryszard Wloka, którego wysłano na emeryturę. Niestety pacjent wieziony w karetce nie przeżył.
|