To miał być w życiu Teresy i Piotra Kożuchów kolejny, piękny wakacyjny wyjazd do kraju nad ciepłym i urokliwym morzem. Niestety, już podczas pierwszego dnia pobytu w egipskim kurorcie doszło do tragedii. Podczas wieczornego spaceru małżeństwo zostało potrącone przez nieoświetlonego busa. Kobieta zmarła w drodze do szpitala na skutek wylewu krwi do mózgu, jej małżonek przeżył, ale ma bardzo poważne obrażenia. W sprawie bulwersuje dodatkowo fakt, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych kompletnie przemilczało tę tragedię w komunikatach prasowych, zaś dopytującemu dziennikarzowi GŁOSu kategorycznie odmówiono podania jakichkolwiek informacji o okolicznościach tej wakacyjnej śmierci, absurdalnie powołując się na… ochronę danych osobowych.
– Ja nie rozumiem tego milczenia organów państwowych i mediów krajowych. Przecież tam zamordowano – bo tak to nazywam - moją jedyną, ukochaną córkę - obywatelkę Polski, która w dodatku zawodowo służyła społeczeństwu pracując w straży miejskiej. W telewizji wszyscy użalali się nad turystami, którzy musieli wcześniej wracać z wakacji z powodu upadku biura podróży. Tymczasem nasza prawdziwa tragedia została kompletnie niezauważona. Jakby nie zasługiwała nawet na drobną wzmiankę na pasku informacji u dole telewizyjnego ekranu – mówi poruszony i zbolały Melchior Wandiger, ojciec zmarłej kobiety.
Przeczucie śmierci Pochodzący z Zabrza Kożuchowie zakładali, iż rok będzie wyjątkowy: nie dość, że przypadała 20-ta rocznica ich ślubu, to w połowie kwietnia Teresa Wandigier-Kożuch obchodziła swoje 40-te urodziny, zaś niebawem 50-tkę miał świętować Piotr. Obydwoje dużą część swojej pracy zawodowej poświęcili służbie społeczeństwu: byli strażnikami miejskimi. On swego czasu w Zabrzu, ona w Katowicach, a razem nosili potem mundury z herbem Pyskowic. Wszystko przepadło jednak już na zawsze w sobotę 23 czerwca…
- To był taki typowy wyjazd na ostatnią chwilę, tzw. last minute, bo Teresa niespodziewanie dostała wcześniejszy urlop w pracy. Wraz z Piotrem zarezerwowali dosłownie ostatnie dwa miejsca w samolocie z Pyrzowic. Wszystko zostało dopięte w tym wyjeździe dopiero na dwa dni przed wylotem – wspomina Melchior Wandiger. Co jednak zdumiewające, Teresa jakby intuicyjnie przeczuwała nadchodzącą śmierć. Dziś nikt tego nie potrafi racjonalnie wytłumaczyć. - Tato, jakby co, to zostawiam mój testament pod poduszką – tymi słowami zwróciła się do swego zdumionego ojca żegnając się w wieczór poprzedzający wyjazd.
Z kolei stawiając samochód na parkingu nieopodal lotniska w Pyrzowicach przekazała obsłudze kluczyki oraz dowód rejestracyjny pojazdu. Jak mówiła, tak na wszelki wypadek…
Aż strach jechać Rodzinny dom swego ojca przy ul. Gdańskiej Kożuchowie opuszczali w sobotę skoro świt. Podróż przebiegała bez jakichkolwiek problemów. Niemal w samo południe Teresa wysłała do ojca smsa informując o wylądowaniu: „Stoimy w ogromnej kolejce po wizę, bo kilka samolotów wylądowało. A lotnisko małe, skromne, wokół nic tylko piasek. Aż strach, gdzie my pojedziemy?” – informowała.
Potem odezwała się tuż przed godz. 18. Pisała, że dotarli do hotelu na pustyni. „Mamy w pobliżu trzy sklepy i meczet. Temperatura powietrza 36 st. C, a wody 32” – donosiła. W ostatnim – jak się później okazało - słowie do ojca poprosiła, by sprawdził stan zdrowia domowego kota, który dzień wcześniej trochę się poturbował.
- Potem zapadła cisza na łączach. Kompletnie nie wiedzieliśmy co się stało. Aż do następnego dnia, gdy do naszych drzwi zapukała delegacja strażników miejskich z Pyskowic – miejsca pracy Teresy. Poprosili jej jedynego, 20-letniego syna, by zadzwonił pilnie pod podany numer konsulatu w Egipcie – wspomina ojciec zmarłej.
Trzymali się za ręce Chwilę później wszystko stało się jasne. Leżący do dziś w salonie jej domu folder biura podróży z bajecznymi zdjęciami z Egiptu okazał się być dla Teresy swoistym zaproszeniem do raju, ale tego prawdziwego… Piotr Kożuch tego ostatniego spaceru ich wspólnego życia już nigdy nie zapomni: - Był wieczór i mieliśmy trochę czasu do umówionego spotkania ze znajomymi, więc wybraliśmy się na spacer poznać okolicę i wstąpić do sklepu oddalonego zaledwie o kilkaset metrów od hotelu – wspomina mąż zmarłej.
Jak dodaje, szli wybrukowaną, ale nieoświetloną drogą pozbawioną chodnika, pnącą się do góry. – Tacy szczęśliwi szliśmy, trzymając się za ręce. I nagle najechał na nas od tyłu busik jadący bez włączonych świateł. On wcale nie gnał szybko, poczułem tylko uderzenie ogromnej masy w plecy, siłą bezwładności głowa odbiła mi się jeszcze od szyby samochodu i twarzą wylądowałem na ziemi. Straciłem przytomność – relacjonuje dramatyczne wydarzenia wdowiec.
- Z naszych ustaleń wynika, że pogotowie przybyło na miejsce wypadku dopiero po pół godzinie. Córka zmarła podobno w drodze do szpitala, zaś kierowca został zatrzymany przez policję – dodaje Melchior Wandiger.
Droga przez mękę Niestety, dla bliskich zmarłej to był dopiero początek prawdziwej drogi przez formalno-urzędniczą mękę. Okazało się na przykład, że ubezpieczenie medyczne leżącego w szpitalu Piotra wyczerpało się już po kilku dniach hospitalizacji! A wcale nie miał żadnych skomplikowanych operacji. Po prostu, jeden dzień egipskiego leczenia jest szacowany na 4 tys. euro.
- Konsul zaproponowała nam przewiezienie zięcia do Polski transportem medycznym za „jedyne” 30 tysięcy euro, zaś za ściągnięcie dwóch walizek biuro podróży chciało od nas kolejne 800 dolarów. Zawziąłem się jednak i nie poddałem. Ostatecznie zięć wrócił samolotem pasażerskim po wykupieniu trzech miejsc siedzących i w towarzystwie opłaconego przez nas polskiego lekarza, natomiast bagaże trafiły do nas bez dodatkowych kosztów – relacjonuje pan Melchior. Niestety, spore trudności były też ze sprowadzeniem ciała zmarłej zabrzanki. Wiecznie zmieniały się planowane daty i trasy przelotu, zaś z kolei Wydział Spraw Obywatelskich UM w Zabrzu nie chciał wydać pozwolenia na przewiezienie ciała do Zabrza bez dostarczenia oryginału aktu zgonu, które przecież przyleciało dopiero z ciałem.
Podczas poniedziałkowych uroczystości pogrzebowych kościół św. Wawrzyńca w Mikulczycach wypełniony był niemal po brzegi. Tuż przed karawanem z urną, maszerował duży szpaler umundurowanych strażników miejskich z Pyskowic, a całą kolumnę zamykały dwa radiowozy z włączonymi niebieskimi „kogutami” na dachu. Prochy zmarłej złożono nieopodal grobu jej babci.
Pogrążony w rozpaczy wdowiec przebywa obecnie w Szpitalu Miejskim w Zabrzu. Ma połamaną miednicę i żebra, pękniętą czaszkę i krwiaka w głowie, a także nie widzi na jedno oko. Jest co prawda już przytomny, ale ze względu na rozmiar uszkodzeń ciała lekarze nie zgodzili się na jego udział w pogrzebie ukochanej. Rodzina zmarłej uważa, że historia ich bliskiej powinna uświadomić wszystkim Polakom wyjeżdżającym do Egiptu, że to kraj może i piękny, ale i niebezpieczny. Gdzie nieoświetlone ulice są bez chodników, kierowcy nie mają obowiązkowego ubezpieczenia OC, ich samochody jeżdżą bez świateł, zaś podstawowe ubezpieczenie turystyczne oferowane przez biura podróży starcza zaledwie na kilka dni hospitalizacji…
PRZEMYSŁAW JARASZ |