Wygląda na to, że prawdopodobnie nikt nie odpowie za śmierć sędziwej pensjonariuszki Domu Pomocy Społecznej nr 2 przy ul. Jaskółczej w Zabrzu, która nie zatrzymywana przez nikogo wyszła z placówki na siarczysty mróz ubrana w zwykłe kapcie i fartuszek. W efekcie Elfryda Wojtysiak zamarzła na śmierć zaledwie 150 metrów od DPS-u. Prokuratura Rejonowa w Zabrzu umorzyła niedawno śledztwo w tej sprawie. Nikt z placówki nie poniósł też choćby konsekwencji służbowych. Z takim rozwojem sprawy nie mogą pogodzić się bliscy zmarłej kobiety, którzy złożyli zażalenie na w prokuraturze.
- W efekcie tego zażalenia prowadząca tę sprawę prokurator postanowiła w tzw. trybie międzyinstancyjnym przesłuchać jeszcze kilka osób. Do tego czasu nie będę sprawy komentować – mówi Andrzej Galas, szef zabrzańskiej prokuratury.
Przypomnijmy, iż do tragedii tej doszło 22 lutego 2011 roku. Staruszka wyszła wieczorem na siarczysty mróz w cienkim ubraniu, w którym na co dzień chodziła po domu. Nikt z personelu jej nie zauważył, nikt jej nie zatrzymał. Gdy zorientowano się, że kobieta zniknęła, powiadomiono o sprawie policję, która wszczęła poszukiwania - bez rezultatu. Zwłoki kobiety znalazła dopiero rano zabrzanka mająca swój domek w pobliżu.
W czasie prowadzonego śledztwa ustalono, że stan zdrowia staruszki „pozwalał na samodzielne funkcjonowanie w warunkach DPSu, samoobsługę w zakresie czynności higienicznych i innych. Jednak podczas wyjść poza teren domu wymagała opieki osób trzecich z uwagi na dezorientację wynikającą z otępienia na tle miażdżycowym.”
Dlatego prokurator rozważał czy ze strony personelu nie doszło do popełnienia przestępstwa z artykułu 160 kodeksu karnego, który mówi o nieumyślnym narażeniu na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia osoby, co do której na sprawcy ciążył obowiązek opieki. Prokurator Agata Pawula-Witulska ostatecznie uznała jednak, że żadnych zaniedbań nie było, gdyż zmarła jeszcze za życia – mimo świadomości, iż nie powinna sama wychodzić – nieraz to robiła, by nie sprawiać kłopotu pracownikom DPS-u, zaś sama placówka ma charakter otwarty.
Tymczasem spore zastrzeżenia do umorzenia śledztwa ma Weronika Kacała – dorosła dziś chrześnica zmarłej. – To niepojęte, że nikt z personelu placówki nie przypilnował mojej cioci. A my naiwni oddaliśmy ciocię do DPS-u właśnie dlatego, że mieliśmy nadzieję, iż tam właśnie będzie miała zapewnioną fachową opiekę adekwatną do jej stanu zdrowia – mówi pani Weronika.
Pani Weronika ma ona też żal do śledczych, że w ogóle nie wyjaśnili rozbieżności i dziwnych okoliczności policyjnych poszukiwań. - Rzecznik policji na łamach GŁOSu zapewniał, że zaginięcie cioci zgłoszono dopiero przed godz. 20. Tymczasem pani prokurator nie wiedzieć czemu przyjęła, iż pracownicy zrobili to już o godz. 18.15. Nie wyjaśniono też, dlaczego do poszukiwań nie sprowadzono psa tropiącego oraz ściągnięte aż z Katowic posiłki policji nie przeczesała dokładnie lasku w bezpośredniej okolicy DPSu, gdzie – co się wydaje oczywiste – zabłądziła moja ciocia. Niestety, wyjaśniająca sprawę pani prokurator nie zechciała nawet przyjąć mnie w swoim gabinecie. Zamieniła ze mną kilka zdań na korytarzu i oznajmiła, że jak się z nią nie zgadzam, to zastrzeżenia mam sformułować na piśmie, a ona nie będzie ze mną dyskutować – żali się Kacała.
Tymczasem jak poinformowała nam Czesława Winecka, naczelnik Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej Urzędu Miejskiego, w związku ze śmiercią staruszki nikt nie poniósł także konsekwencji dyscyplinarnych.
- Nasza kontrola nie dopatrzyła się winy u żadnego z pracowników DPSu. Mieliśmy jedynie pewne zastrzeżenia do prowadzenia dokumentacji wyjść, co zostało poprawione. Tamta tragiczna historia spowodowała jednak, że pani dyrektor przy współpracy z urzędem pracy zatrudniła dodatkową osobę do monitorowania ruchu osób przy drzwiach wyjściowych z placówki - powiedziała nam naczelnik Winecka.
|