NASZE DROGI. Relacjonując historie nie do końca zrozumiałych policyjno-sądowych spraw, będących następstwem zaistniałych na terenie Zabrza wypadków i kolizji drogowych, GŁOS natrafił na kolejną dziwną historię. Na pozór zwykła i wcale niegroźna kolizja, nie potrafi doczekać się ostatecznego finału i wskazania winowajcy. Nawet Sąd Rejonowy w Zabrzu – bazując na tych samych materiałach dochodzenia i relacjach uczestników oraz świadków - wydał dwa kompletnie różne orzeczenia w tej sprawie. Niebawem ruszyć ma trzeci z kolei proces.
Pewników w sprawie jest niewiele. Przed południem 1 maja ubiegłego roku, przy deszczowej i pochmurnej aurze, ulicą Goethego (od strony ul. de Gaulle`a) jechał początkujący kierowca hondy civic w towarzystwie swego kolegi. Na wysokości dworca autobusowego jego samochód nagle wypadł z drogi i wylądował na wysokim krawężniku wysepki chodnikowej ulegając uszkodzeniu. Nikt jednak nie został w tym zdarzeniu ani ranny, ani potrącony. Mimo to prowadzący hondę 22-latek postanowił na miejsce wezwać policję, choć uczynił to dopiero kilkanaście minut po zdarzeniu – a dokładnie po przyjeździe swej matki. To w jej towarzystwie udał się też – jeszcze przed przyjazdem policji – na postój taksówek obok dworca kolejowego, gdzie jako winowajcę swych problemów wskazał szofera granatowej taryfy kombi (volkswagena passata).
Zajechał, nie zajechał - To właśnie ten taksówkarz zajechał mi drogę nagłą zmianą pasa ruchu, gdy jechał przede mną. Chcąc uniknąć zderzenia skręciłem i wpadłem na wysepkę – potwierdza dziś w rozmowie z GŁOSem, Fabian Hoja, kierowca hondy. – Działo się to wszystko nagle, ale zapamiętałem dokładnie tę taksówkę, bo tylko jedyna taka po Zabrzu jeździ.
Piotr Piecha, kierowca i właściciel owej taksówki jest głęboko poruszony takim oskarżeniami i twierdzi, że tego przedpołudnia jadąc ulicą Goethego w ogóle nie zmieniał pasa ruchu. - Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. Nie ma ani jednego postronnego świadka, który potwierdziłby wersję przedstawianą przez kierowcę hondy – podkreśla Piecha, który nie mogąc pogodzić się z policyjno-sądowym obrotem sprawy zwrócił się o pomoc do naszej redakcji.
Dodajmy jeszcze, że przybyły na miejsce patrol policji też uznał, że to kierowca hondy ponosi winę za niedostosowanie prędkości do warunków jazdy i chciał go ukarać mandatem. Ten jednak, po konsultacji z matką, odmówił przyjęcia go.
Wszczęto więc policyjne postępowanie, które zakończyło się wysłaniem do sądu wniosku o ukaranie młodego kierowcy hondy. Sprawa w tzw. trybie nakazowym trafiła na wokandę sędzi Małgorzaty Ciecierskiej-Hendryk. Po przeanalizowaniu policyjnej dokumentacji, sąd 12 sierpnia 2010 roku skazał kierowcę hondy na 300 złotych grzywny.
Nie chcą, ale muszą… Fabian Hoja od wyroku jednak się odwołał, w efekcie czego sprawa powinna zostać rozpatrzona w trybie normalnym, a więc z przeprowadzeniem postępowania dowodowego i przesłuchaniem stron oraz świadków. Wokandę wyznaczono na 25 listopada 2010 roku i choć pierwotnie wezwano nawet na ten termin świadków, do przesłuchań nie doszło. Tym razem sędzia Anita Hawranek-Keller, na podstawie dokładnie tej samej dokumentacji uznała, że nie ma w ogóle podstaw do sądzenia kierowcy hondy i tego samego dnia umorzyła postępowanie. Jednocześnie w obszernym uzasadnieniu wyraźnie dała do zrozumienia, że policja postawiła przed sądem nie tego człowieka, co trzeba. Wskazywała przy tym, że o zajechaniu drogi przez taksówkę mówił nie tylko sam Fabian Hoja, ale także jadący z nim w samochodzie kolega, a więc w sensie procesowym świadek potwierdzający wersję kierowcy.
To rozstrzygnięcie sądowe spowodowało, że policja wróciła do prowadzenia postępowania i nie znajdując żadnych nowych dowodów czy zeznań, skierowała do sądu kolejny wniosek o ukaranie – tym razem taksówkarza. Choć teoretycznie mogła oficjalnie zaskarżyć decyzję temidy. - Nie mieliśmy innego wyjścia. Uzasadnienie wydane przez sąd w tej sprawie, choć może nie w trybie nakazywania nam czegokolwiek, zobligowało nas jednak do takiego posunięcia. Skoro sąd wskazuje, że winny jest kto inny, niż nam się pierwotnie wydawało, musieliśmy zareagować i nie mogliśmy chować głowy w piasek – mówi Marek Wypych, rzecznik prasowy zabrzańskiej policji i zaraz dodaje: - Proszę mnie nie namawiać do komentowania orzeczenia niezawisłego sądu, bo nigdy tego nie zrobię.
- Kuriozalność tej sytuacji polega na tym, że choć policja oskarża mnie teraz przed sądem, to w bezpośrednich rozmowach policjanci wyraźnie dają mi do zrozumienia, że ich ocena sytuacji jest inna – mówi z kolei taksówkarz Piecha.
Sam Fabian Hoja tłumaczy w rozmowie z GŁOSem, że matkę wezwał na miejsce przed poinformowaniem policji tylko dlatego, że jako kierowca z zaledwie kilkumiesięcznym stażem nie bardzo wiedział, jak się zachować i co należy robić. O winie taksówkarza jest jednak święcie przekonany.
- To, że jestem młodym kierowcą, nie oznacza, że muszę brać na siebie nieswoje winy. Niech pan się kiedyś przejedzie za tym taksówkarzem po mieście. Ja tak kiedyś zrobiłem i widziałem, jak potrafi nagle zmieniać pasy ruchu albo nie włączać kierunkowskazów – mówi Hoja.
(Nie) ważne jedzenie, nie ten kolor Dziennikarskie śledztwo wykazało jednak kilka istotnych wątpliwości w tej sprawie. I tak np. dotarliśmy do kompletu akt sądowych, z których wynika, iż składając zeznania na policji tydzień po całym zdarzeniu, pasażer hondy nie potrafił jednoznacznie określić ani marki, ani nawet jakiego dokładnie koloru samochód rzekomo zajechał drogę koledze za kierownicą (mówił że koloru nie jest pewien, był chyba srebrny albo niebieski). A przecież w dniu zdarzenia to on właśnie towarzyszył koledze w odnajdywaniu „winnego” taksówkarza.
Odkryliśmy też i inną, istotną naszym zdaniem okoliczność – niestety przeoczoną, a w zasadzie niedocenioną przez policję. Dotarliśmy do jednego ze świadków – Andrzeja Bętkowskiego. Jest innym taksówkarzem, który w chwili tamtej kolizji stał na postoju taxi bardzo blisko miejsca zdarzenia. Samego wypadku nie widział, ale po usłyszeniu huku obrócił się i spojrzał sprawdzić, co się stało.
- Zobaczyłem dwóch młodych ludzi, których jedną z pierwszych czynności po wyjściu z samochodu było pozbieranie resztek jedzenia, opakowań i nawet tacki z Mc Donaldsa. Pomyślałem więc zaraz o tym, że pewnie kierowca wypadł z drogi bo na chwilę odwrócił sobie uwagę jedzeniem – mówi Będkowski.
Co ciekawe, świadek ten powiedział o swoich spostrzeżeniach interweniującemu policjantowi, wskazał mu nawet kosz na śmieci, do którego wyrzucono te wszystkie resztki. Wspominał o tym także podczas oficjalnych zeznań w komendzie, ale w obydwu przypadkach mundurowi uznali te informacje za mało istotne i nigdzie ich nie umieścili.
- Nie ma znaczenia, czym dokładnie zajmował się kierowca. Istotne jest, iż stracił panowanie nad kierownicą – usprawiedliwia swych kolegów rzecznik Wypych. Z kolei Fabian Hoja przekonywał naszego reportera, że tamtego dnia nawet nie przewoził jedzenia w samochodzie. Sędzia Marcin Rak, prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu nie chciał komentować rozbieżnych decyzji sędziów w tej sprawie. Jak podkreślił, sędziowie są niezawiśli i niezależni w ocenie zebranego materiału dowodowego i nieraz się zdarza, że różne składy orzekające lub różne instancje sądu wydają odmienne wyroki i inaczej oceniają merytorycznie daną sprawę. |