CZAD. Straż pożarna bije na alarm i ostrzega przed niewidocznym, bezbarwnym i bezzapachowym gazem – tlenkiem węgla, nazywanym powszechnie czadem lub cichym zabójcą. Tej jesieni co prawda nie było na szczęście jeszcze ofiar śmiertelnych, ale wadliwie działające kominy, w połączeniu ze zbyt uszczelnionymi mieszkaniami, sprawiają, że strażacy oraz pogotowie ratunkowe odbierają coraz więcej wezwań do podtrutych osób. Tylko od września odnotowano takich zgłoszeń dziewiętnaście, a w ostatnim czasie nie ma praktycznie tygodnia, by gdzieś czad podstępnie nie zaatakował w naszym mieście.
Niewiele brakowało, by tlenek węgla zabił w cichą i na pozór bezpieczną noc czteroosobową rodzinę Emerlów przy ul. Gnieźnieńskiej 2. – Wiele czytałem i słyszałem o zagrożeniach związanych z czadem, ale w najczarniejszych myślach nie przyszło mi do głowy, że ten śmiercionośny gaz może zaatakować i w moim własnym mieszkaniu. Tym bardziej, że mam zaledwie 6-letni piec węglowy CO, sam też osobiście i zgodnie z wszelkimi wytycznymi i zasadami zlecałem usprawnienie i udrożnienie komina – twierdzi 37-letni Piotr Emerle.
Noc z 19 na 20 października rodzina zapamięta pewnie na całe życie właśnie dlatego, że mogła być ostatnią w ich życiu. Czad zaatakował bowiem, gdy zmożeni byli najgłębszym snem. Żona pana Piotra – Aneta, przebudziła się uskarżając się na ból głowy i chwilowe omdlenia. - Poszła się więc położyć do drugiego pokoju, a ja wziąłem do siebie 3-letnią córeczkę Olę. Po chwili jednak nagle i ona zaczęła dziwnie się zachowywać: kaszleć, trzepać nóżkami, a nawet wymiotować – wspomina pan Piotr.
Z kolei on sam zaczął się irracjonalnie zachowywać. Zupełnie bez powodu stał się pobudzony i bardzo nerwowy. – Choć córka traciła już przytomność, ja nieustannie mierzyłem jej tylko temperaturę i coś wykrzykiwałem – dodaje mężczyzna. Wciąż jednak nie byli świadomi, co się z nimi naprawdę dzieje. Olśnienie przyszło dopiero wówczas, gdy 13-letni syn Mateusz wstał z łóżka i idąc przez duży pokój zaczął się zataczać i chwiać na nogach.
- Natychmiast zadzwoniłem pod telefon alarmowy 112. Reakcja służb ratunkowych była natychmiastowa i profesjonalna. Kazano nam maksymalnie przewietrzyć mieszkanie, a dosłownie w cztery minuty od zgłoszenia w drzwiach naszego domu stała już straż pożarna – opowiada Piotr Emerle. – A ja w tym czasie, kompletnie „ogłupiony” przez czad, zajmowałem się w najlepsze ustawianiem kwiatków na parapecie…
Niebawem pod ich dom zajechały także dwie karetki oraz policja. Całą rodzinę rozwieziono do dwóch zabrzańskich szpitali, zaś policjanci zadbali o zabezpieczenie mieszkania, zamknięcie okien po całej akcji oraz drzwi wejściowych na klucz. - Wszystkim biorącym udział w tej akcji ratunkowej jesteśmy ogromnie wdzięczni – podkreśla zgodnie cała rodzina.
Jedyne wątpliwości zgłaszają pod adresem personelu szpitala miejskiego przy ul. Zamkowej, gdzie trafiła pani Aneta. Jak twierdzą, tamtejszy lekarz nie widział potrzeby wysłania jej na specjalny oddział toksykologii do Sosnowca, gdzie znajduje się specjalna komora dotleniająca zatruty organizm, choć taka konieczność bezwzględnie zalecali lekarze ze szpitala klinicznego przy ul. 3 Maja, gdzie trafił pan Piotr wraz z dziećmi.
- Dopiero po moim telefonie do szpitala przy Zamkowej i kategorycznym postawieniu sprawy, w końcu i żonę wysłano do Sosnowca pół godziny po mnie. W ogóle nie rozumiem tej rozbieżności w postępowaniu wobec nas, bo wraz z żoną mięliśmy bardzo podobny stopień zatrucia organizmu – mówi pan Piotr i dodaje: - Najważniejsze jednak, że wszystko dobrze się skończyło. Po powrocie do domu natychmiast zainstalowałem czujnik alarmowy wykrywający tlenek węgla w powietrzu. I do tego samego zachęcam wszystkich mieszkańców. Póki człowiek nie przeżyje takiego koszmaru to nie zrozumie, jak taka profilaktyka jest ważna.
Jak ustalono, przyczyną zaczadzenia było cofnięcie się spalin z komina związane z przytkaną kratką wentylacyjną oraz faktem, że niewiele wcześniej rodzina zainstalowała w mieszkaniu nowe, bardzo szczelne drzwi wejściowe.
Dodajmy, że prawdziwym szczęściem w nieszczęściu było, że stężenie czadu nie było na tyle wysokie, by ich sparaliżowało, więc rodzina mogła sama wezwać pomoc. Niestety, zwłaszcza w przypadku zatruć łazienkowych często bywa tak, że czad dosłownie obezwładnia osobę, która na przykład zażywa kąpieli w wannie. Człowiek taki, choć zachowuje przytomność, nie jest w stanie nawet ruszyć ręką czy zawołać pomoc i obsuwa się bezwładnie do wody, nierzadko po prostu topi się w niej - przy swej pełnej świadomości, ale i bezsilności.
Przypominamy, że GlosZabrza24.pl popiera akcję NIE dla CZADU - koniecznie sprawdź jak walczyć z groźnym tlenkiem węgla - szczegóły TUTAJ. |