POŻEGNANIA. Dokładnie w samo południe na rokitnickim cmentarzu, w obecności tłumu wiernych oraz około 20 kapłanów i przy akompaniamencie orkiestry górniczej pochowany został dziś śp. Ernest Foltyn – parafialny organista. Swą zawodową posługę pełnił tu przez ponad 40 lat, grając do mszy, chrzcin, ślubów i pogrzebów tysiącom mieszkańców dzielnicy. Mszy pogrzebowej przewodniczył osobiście biskup diecezji gliwickiej ks. Jan Kopiec, który znał zmarłego z czasów, gdy sam był wikariuszem w tejże parafii w latach 70-tych ubiegłego wieku. Foltyn zmarł dokładnie w dniu Wszystkich Świętych otoczony bliskimi w swym rodzinnym domu, mieszczącym się dokładnie na wprost wejścia do tutejszego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
- To była wyjątkowa posługa. Grał na organach tutejszego kościoła aż przez 40 lat w 106-letniej jego historii, był więc z nim i jego historią nierozerwalnie związany – podkreślał w homilii bp. Kopiec.
– Zmarły był człowiekiem ogromnej sumienności i głębokiej wiary. Powszechnie lubiany i ceniony przez wszystkich, którzy spotykali go na swej drodze lub znali z działalności przy parafii. Naprawdę swym zaangażowaniem przeszedł do annałów tej rokitnickiej parafii – mówił z kolei proboszcz ks. Zygfryd Sordon.
I faktycznie, lata i dekady mijały, zmieniali się kościelni, biskupi, proboszczowie, nawet diecezja się zmieniła, zaś kolejne pokolenia rokitniczan były przy wtórze jego dźwięków chrzczone, szły do pierwszej komunii, bierzmowania, ślubu, a on wciąż grał na swych ukochanych organach. Jak wynika z zapisu ksiąg parafialnych, Foltyn został zatrudniony w 1973 roku, a dokładnie… 1 listopada! Ale luźną współpracę rozpoczął kilka lat wcześnie, doraźnie zastępując ówczesnego organistę. Choć nie skończył studiów muzycznych, do perfekcji opanował grę na oryginalnych, w tej chwili już niemal zabytkowych organach.
Czynnie i stale pracował zawodowo do 2011 roku, kiedy to wychodząc z kościoła poślizgnął się i poważnie złamał nogę. Po powrocie do względnej sprawności, co jakiś czas przygrywał do nabożeństw, by ostatecznie jednak wycofać się z zaangażowania zawodowego na rzecz młodszego pokolenia organistów. Wciąż jednak zaglądał do kościoła, do którego jak mało kto, miał dosłownie dwa kroki – wchodząc niemal drzwi w drzwi. Trzy lata temu osobiście uczestniczył w uroczystej, jubileuszowej mszy świętej z okazji 80 rocznicy urodzin i o własnych siłach przyjmował gratulacje od rzeszy wiernych. W domu zaś niezmiennie tryskał humorem, pasjonowało go też emocjonowanie się sportem, zwłaszcza meczami piłkarskimi.
Odszedł do domu Ojca dokładnie 1 listopada w dniu, w którym do tego rodzinnego domu wróciła ze szpitala porodowego jego młodsza córka z kolejnym potomkiem rodu.
- Po prostu czekał na ten ich powrót. Ale najbardziej symboliczna i zdumiewająca jest ta data Jego śmierci. Jakby ci Wszyscy Święci, którym przygrywał do tak wielu mszy świętych z okazji ich liturgicznych wspomnień i do mszy żałobnych, przyszli po Niego, by przyprowadzić go do bram raju... – zamyślają się znajomi zmarłego… |