
TRZY NA CZY. ELŻBIETA SEFEROWICZ (77 lat) – dermatolog, dr nauk medycznych, absolwentka Wydziału Lekarskiego Śląskiej Akademii Medycznej w Zabrzu, gdzie pracowała. Z urodzenia warszawianka, z zamieszkania – zabrzanka. W latach 1980/81 członek zarządu regionalnego Solidarności i Solidarności Służby Zdrowia Komisji Regionalnej i Krajowej. Jedna z 10 tys. internowanych w stanie wojennym. Inwigilowana i represjonowana w PRL-u. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Od czwartego czerwca 1989 r. posłanka na Sejm RP dwóch kadencji. Ma męża, syna, córkę i cztery wnuczki. Lubi dobrą literaturę. Aktywnie uczestniczy w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
- Czy pamięta pani początek stanu wojennego?
– Wspomnienia nocy z 12/13 grudnia są żywe do dziś. Gdy milicjanci i niemundurowani esbecy, łącznie pięciu uzbrojonych mężczyzn, zaczęli dobijać się do naszego mieszkania, ukryłam się u sąsiada. Znaleźli mnie jednak i zabrali bez wyjaśnień, podobnie jak innych działaczy Solidarności. Sąsiada oszczędzono, bo dowódca grupy stwierdził, iż to tylko głupi górnik. Całą noc z innymi kobietami przesiedziałam „na dołku” w komendzie miejskiej. Rano przewieziono nas do Zakładu Karnego dla kobiet w Lublińcu.
- Czy z tym ponurym okresem wiążą się pani najgorsze wspomnienia?
- Najgorsze były dwa tygodnie całkowitej izolacji od bliskich. Obawiałam się zwłaszcza o syna, który działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów na Politechnice Śląskiej. Mama i mąż też przeżywali dramat, bezskutecznie szukając mnie po okolicznych więzieniach. Również w Lublińcu powiedziano im, że mnie tam nie ma. Słysząc o pacyfikacji kopalni Wujek i kolejnych ofiarach, obawiali się najgorszego. W wigilię przeżyłam jednak także niezwykłą radość i wzruszenie, gdy pilnująca nas strażniczka, nie zważając na zakazy, przekazała mi przyniesioną przez więzienną lekarkę-dermatolog paczuszkę z gałązką jodły, opłatkiem i domowym ciastem. Z mężem i synem mogłam się zaś spotkać dopiero 28 grudnia, gdy dowiedzieli się o miejscu mojego przetrzymywania od jednej ze zwolnionych w czasie świąt kobiet. Świadomość, że bliscy są zdrowi i cali wynagrodziła mi poprzednie traumatyczne przeżycia! Niestety dzień później zmarła niespodziewanie moja teściowa. Nie wiedziałam tego wówczas, nie byłam na jej pogrzebie ani nie mogłam wesprzeć męża.
- Czy internowanie zmieniło wiele w pani życiu?
- Po sześciu tygodniach przewieziono nas do obozu w Darłówku, a po kolejnych sześciu do Gołdapi. Tam zaprzyjaźniłam się z śp. Anną Walentynowicz, śp. Aliną Pieńkowską i wieloma innymi, wspaniałymi kobietami. Część tych przyjaźni przetrwała do dziś. Nie zmienia to faktu, że „skradziono” mi siedem miesięcy życia. Zostałam zwolniona 14 lipca 1982 roku, ale nadal byłam inwigilowana. Mimo to działałam w pomocy charytatywnej dla represjonowanych i w „podziemnej” Solidarności. Po latach dowiedziałam się, że SB założyła mi teczkę pod kryptonimem „Dermatolog”. Wielokrotnie miałam w domu i w pracy rewizje, wzywano mnie na przesłuchania, a w 1985 r. za udział w mszy św. pod kopalnią Wujek w rocznicę pacyfikacji tej kopalni, zatrzymano mnie na 24 godziny, a potem skazano na wysoką grzywnę. Oczywiście, to wszystko odbiło się na moim życiu osobistym i zawodowym. m.in. zostałam zdegradowana ze stanowiska kierowniczego. |