Przyjaciele Marii. W walce z uzależnieniem najważniejszym jest nie być w niej osamotnionym Email
Wpisany przez Elżbieta Skwarczyńska-Adryańska napisz do autora    sobota, 31 sierpnia 2019 10:56

 

ZDROWIE. Marię, Sabinę i Orionę łączą nie tylko silne więzy rodzinne, ale i gotowość niesienia pomocy innym, którą zaszczepiła swej córce i wnuczce nasza bohaterka, alkoholiczka. Do podjęcia leczenia skłoniła ją przed laty wizja utraty tego, co najbardziej ukochała - dziecka. Zabrzanka jest pewna, że jej wysiłki byłyby jednak daremne, gdyby nie wsparcie wspólnoty AA. Dziś sama wspiera innych uzależnionych, nie tylko z wdzięczności, ale z potrzeby serca. - Pomaganie stało się moim życiem – przyznaje. Przykład tej trójki jest też najlepszym dowodem, że skuteczna terapia nie może pomijać osób współuzależnionych.


Marię poznałam dokładnie dziesięć lat temu, w upalny sierpniowy dzień. Przedstawił nas sobie Jan Szulik (na zdjęciu z prawej), koordynator ds. uzależnień w Urzędzie Miejskim w Zabrzu. Uznał, że opisanie historii kobiety, której życie i relacje z córką uratowała wspólnota AA, świetnie wpisze się w konwencję miesiąca trzeźwości. Tym razem podobnie jak przed laty, zabrzanka przyjmuje nas w swym wypielęgnowanym, przydomowym ogródku. Z tą różnica, że miejsce jej córki, zaabsorbowanej domową krzątaniną, zajęła wnuczka - Oriona. Rezolutna 7,5-latka, którą babcia zaopiekowała się, gdy jej mama pracowała w Holandii, dziś rewanżuje się coraz gorzej widzącej Marii. Czyta jej i pomaga w sprawunkach. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, by zarówno w abstynencji, jak i w codziennym życiu wspierali ich najbliżsi. U Marii też nie zawsze tak było. Ale nawet w najtrudniejszych momentach mogła liczyć na pomoc wspólnoty anonimowych alkoholików.

Wychowała się w zwykłej, kochającej się rodzinie. Była jedynaczką, lecz – jak twierdzi - nie przesadnie wypieszczoną. Alkohol w ich domu gościł od wielkiego święta i w symbolicznych ilościach. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy jako świeżo upieczona pielęgniarka podjęła pracę w szpitalu. - Lekarze chętnie dzielili się z nami popularnymi w tamtych czasach „dowodami wdzięczności pacjentów”, a ploteczki z koleżankami przy koniaczku i kawie szybko stały się moją codziennością – wspomina zabrzanka.
Na domiar złego po krótkiej znajomości Maria zamieszkała z mężczyzną, który zataił przed nią swój problem alkoholowy. Sprawa wyszła na jaw po dwóch latach, a wkrótce i ona zaczęła pić bez umiaru. Długo nie zdawała sobie sprawy ze swego uzależnienia. Jednocześnie przesadnie dbając o zaspokojenie potrzeb urodzonej ze związku córki usprawiedliwiała się, że dzieci niepijących sąsiadów są mniej zadbane od niej. Tymczasem konkubent stał się agresywny, aż pewnego dnia pobita przez niego Maria trafiła do szpitala, a sprawcą zainteresował się prokurator. Wtedy postawiła mu ultimatum: - Albo rodzina i leczenie albo wódka. Bez słowa spakował rzeczy i odszedł, niemal w przeddzień I komunii Sabiny.
Kilka dni później, gdy Maria topiła swój smutek w alkoholu, do jej drzwi zapukał Kazimierz Speczyk (najbardziej znany i zasłużony dla ruchu AA alkoholik w regionie) z pracownikami socjalnymi z Zespołu Interwencji Kryzysowej. Sabina trafiła pod opiekę ciotki, która nie ukrywała, że chętnie na stałe zaopiekowałaby się swoją chrześniaczką.

I wtedy z pomocą pospieszyli jej przyjaciele z Niemiec. Maria była szczęśliwa, idąc do komunii z dzieckiem, pierwszy raz po latach rozłąki z Kościołem. Jednak Sabina pozostała u ciotki, która zdaniem Marii buntowała córkę przeciwko niej. Któregoś dnia dziewczynka na powitanie odepchnęła ją, nazywając alkoholiczką. Marii omal nie pękło serce! Wizja utraty praw rodzicielskich podziałała na nią, jak kubeł zimnej wody. Tego dnia postanowiła podjąć leczenie. Przebyta pomyślnie terapia i wstawiennictwo innych członków grupy AA sprawiły, że już w grudniu córka wróciła do niej. Niestety ich relacje, z powodu młodzieńczego buntu Sabiny i nadopiekuńczości matki, która obawiała się, by ta nie powieliła jej błędów, pozostały napięte. Tymczasem Maria z roku na rok zyskiwała sobie coraz większe zaufanie środowiska, które powierzyło jej funkcję w zarządzie stowarzyszenia na rzecz adaptacji osób uzależnionych i ich rodzin Żyj i Daj Żyć.
Po ośmiu latach abstynencji Maria zapożyczyła się i pojechała do Niemiec, by pielęgnując starszą osobę zarobić na nowe meble i edukację córki. Niestety, praca okazała „zbyt lekka”. Nienawykła do nadmiaru wolnego czasu i luksusów, już dwa tygodnie po przyjeździe zaczęła zaglądać do kieliszka. I znów zainterweniowali najbliżsi. Sabina przez telefon „wyczuła” w głosie matki alkohol i zawiadomiła Speczyka, który od razu zorientował się, że nastąpił nawrót choroby. Po szczerej rozmowie z nim zabrzanka spakowała rzeczy i po powrocie do Zabrza dobrowolnie zgłosiła się na leczenie. Bolała jedynie nad obojętnością Sabiny, która jeszcze bardziej oddaliła się od niej. Nadwątlone więzy rodzinne udało im się odbudować dopiero dwa lata później, gdy pełnoletnia już Sabina, wraz z innymi dziećmi alkoholików, osobami uzależnionymi i współuzależnionymi ze wspólnoty AA pojechała na obóz terapeutyczny. - W historiach opowiadanych przez jego uczestników odnajdowałam sama siebie – wyznaje Sabina. – Tych kilkanaście dni dało mi więcej niż wszystkie wcześniejsze spotkania z terapeutami i psychologami. Pozwoliły zrozumieć chorobę mamy i wybaczyć jej moje częściowo zmarnowane dzieciństwo. Zrozumiałam też, jak bardzo wzajemnie się kochamy.

Po powrocie do domu dziewczyna, która wcześniej nawet sama przed sobą nie potrafiła przyznać się do tej miłości, napisała do matki wzruszający i szczery list. To był impuls, po którym nastąpił przełom w ich wzajemnych stosunkach. Zaczęły czerpać radość ze wspólnych spacerów i dzielenia się codziennymi obowiązkami. Sabina, jako wolontariuszka zaczęła pomagać matce, która udzielała się w Żyj i Daj Żyć i Domu Pokora, założonym dla trzeźwych alkoholików wychodzących z bezdomności. Wkrótce Pokora stała się ich drugim domem. Współpracując ze spółdzielnią socjalną Skuteczni, w remontowanych, czy opróżnianych przez pracujących tam alkoholików mieszkaniach wyszukiwały meble, garnki, czy firany dla podopiecznych, które później magazynowały na własnym strychu. Sabina poważnie zaczęła myśleć o studiach psychologicznych i pracy z dziećmi oraz rodzinami osób uzależnionych...
Niestety, idylla skończyła się niespodziewanie sześć lat temu, gdy Maria poważnie zachorowała na oczy. Początkowo niedrogie leki, wkrótce osiągnęły zawrotną dla niej cenę 1700 złotych za miesięczną kurację. Sabina zamiast na studia wyjechała do pracy za granicę, by ratować oczy matki, a ta zaopiekowała się Orioną. Mimo postępującej choroby Maria pracowała na pół etatu w punkcie konsultacyjnym dla uzależnionych i nie traciła pogody ducha. Teraz na wspólne wyjazdy środowiska AA i spotkania zabierała wnuczkę. Przed rokiem, gdy Oriona miała iść do szkoły Sabina wróciła z Holandii. Sytuacja rodzinna zmusiła ją definitywnie do porzucenia myśli o studiach i podjęcia pracy w osiedlowym sklepie. Odremontowały mieszkanie, a Maria poddała się operacji. Jednego oka nie udało się jednak uratować, a w drugim pozostało szczątkowe widzenie. - Teraz moimi oczami są Oriona i Sabina – uśmiecha się Maria, która mimo swej niepełnosprawności podjęła się pracy w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Ostatnio razem z córką wysprzątały zapuszczone mieszkanie chorej na schizofrenię kobiecie. Obcięły jej paznokcie u nóg, które wrosły, choć miała wcześniej dwie opiekunki społeczne. - Załatwiłam jej też świetlicę socjoterapeutyczną. Jak się nie pije, dużo można zrobić i wszystko załatwić – podkreśla Maria i dalej pomaga, zwłaszcza uzależnionym. – Bo to jest moje życie – mówi z przekonaniem. Uzależnionym na swój sposób pomaga też Sabina, świetnie znająca klientelę sklepu, w którym pracuje.

W okolicy osiadło sporo byłych mieszkańców Pokory. Część wyszła na prostą, inni niestety wrócili do picia. - Kazimierz dzwoni, a ja sprawdzam, co się u nich dzieje i gdy trzeba, nawracam na właściwy tor – śmieje się Maria. Jest Rajmund, jedynak, kolega z podstawówki prezydent Zabrza, który przepracował na kopalni 20 lat, lecz odkąd zachorował, utrzymuje się z zasiłku. - Od śmierci rodziców już chyba ze 40 razy był na detoksie, ostatnio całkiem niedawno - wzdycha Maria. Jest też Mateusz, dla którego niegdyś „wydębiła” mieszkanie w sąsiednim bloku. Kiedyś pracował w Kanadzie z matką, ale po jej śmierci kompletnie się zagubił. Przez alkohol stracił pracę w szpitalu i funkcję w zarządzie spółdzielni socjalnej. - Mimo młodego wieku nie pracuje. Ostatnio często sprowadza kompanów, z którymi razem imprezuje. Wspieram go, choć wielokrotnie przysięgałam, że takim osobom pomagać już nie będę – dodaje. Jak na potwierdzenie tych słów dzwoni telefon. Kolejny „zagubiony” chce rozmawiać z Marią o swoich problemach. Nie odważył się zadzwonić do „surowego” Kazika, ale do niej, bo kobieta ma jego zdaniem jakiś szczególny dar. - Spotkam się z tobą, ale przede wszystkim pójdź na mityng AA – radzi Maria. Sama na popołudniowe mityngi swojej grupy jeździ już tylko latem, bo boi się zgubić po zmroku, a nie chce fatygować bliskich - Ale co tydzień słucham czwartkowych radiowej audycji, w której występują nasi ludzie i oglądam program Ocaleni w TVP. Bo każdy alkoholik potrzebuje czasem duchowej podpory.
A dla Marii - obok rodziny - takim wsparciem na zawsze już pozostaną przyjaciele ze wspólnoty AA.

Artykuł ukazał się wcześniej na łamach tygodnika "Głos Zabrza i Rudy Śląskiej" (nr 35/2019)

 
 

FACEBOOK

 

    DO wynajęcia kawalerka    

w Centrum miasta,

na drugim piętrze,

w kamienicy.

Tel. 509556863

 


 

DREWNO opałowe,

pocięte, połupane,

300 zł/ m3.

Tel. 534-933-167 


 

Reklama
REKLAMA
Reklama
REKLAMA
Reklama
REKLAMA
Reklama
REKLAMA