KONTROWERSJE. Miniony tydzień stał w samorządzie m.in. pod znakiem pożegnania odchodzącego na wcześniejszą emeryturę dyrektora szpitala miejskiego inżyniera Jana Węgrzyna. W miniony poniedziałek podczas sesji Rady Miejskiej prezydent Małgorzata Mańka-Szulik złożyła mu najserdeczniejsze podziękowania i wręczyła kolorowy bukiet kwiatów. Podkreślała, że to właśnie on radykalnie odmienił oblicze placówki, odpowiedzialnie inwestując gminne pieniądze przekazane przez samorząd. To serdeczne podziękowanie oburza jednak niektórych pacjentów, którzy czują się skrzywdzeni przez placówkę zarządzaną przez Węgrzyna i jego osobiście.
Węgrzyna, inżyniera górniczego który przed laty przebranżowił się na menadżera w branży medycznej sprowadziła do Zabrza jeszcze ekipa prezydenta Jerzego Gołubowicza. Po zmianie władzy w mieście nowa pani prezydent postanowiła mu zaufać, mimo już wówczas głośnych i poruszających przypadków.
- To doczekaliśmy czasów, że człowiek odpowiedzialny za ludzkie zdrowie i zycie odchodzi na górniczą emeryturę. Czy ja dobrze rozumiem, że szpitalem kierował górnik? - mówi z przekąsem ale i niedowierzaniem Dieter Kruczek, starszy i schorowany człowiek, który po wyjściu ze szpitala walczył z gronkowcem, infekcję którym w szpitalu przed nim ukyto.
To właśnie Kruczka, tego schorowanego pacjenta Węgrzyn pozwał do sądu za słowa wypowiedziane przez staruszka w mediach. Kruczek był niewygodny bo zainicjował nawet prokuratorskie śledztwo i słał skargi do Rady Miejskiej, ale w samorządzie systematycznie urabiano opinię forsowaną przez samego dyrektora, że Kruczek to oszust, który chce wyłudzić odszkodowanie. Rzecz w tym, że pacjentów zmagających się w biskupickim szpitalu z gronkowcem było znacznie więcej. Niektórzy z nich, mimo młodego wieku, stracili kończyny. Ich historię prezentowała nawet na ogólnopolskiej antenie telewizyjnej red. Elżbieta Jaworowicz. Wszystko jak grochem o ścianę...
O tym, że w szpitalu działy się dramatyczne, a nawet tragiczne historie, pisaliśmy na łamach drukowanego GŁOSu wielokrotnie. Jedną z najdramatyczniejszych hiostorii jest śmierć młodej mieszkanki Helenki Kingi Fabisz, która w ciągu doby zmarła na sepsę. W sprawie poruszało to, że pacjentka trafiła do szpitala, bo ratowniczka medyczna pogotowia ratunkowego podejrzewała właśnie sepsę, ale na izbie przyjęć jej zdanie zbagatelizowano. Przez to pół ostatniej nocy życia Kingi zostało bezpowrotnie stracone. Po nagłośnieniu sprawy w mediach dyr. Węgrzyn zarządził kontrolę, która wykazała, że w szpitalu wszystko działało jak należy, a winni afery są żądni krwi konfabulujący dziennikarze. Prokurator był innego zdania i przedstawił lekarce dyżurnej izby przyjęć zarzut popełnienia przestępstwa. Śledztwo jest w toku.
- Dziękuję, że przynajmniej redakcja GŁOSu pamiętała o naszej Kingusi relacjonując odchodzenie dyrektora Węgrzyna na emeryturę. Nie rozumiem jak można go było żegnać z takimi honorami? - mówi w rozmowie z naszym reporterem matka zmarłej Kingi.
Równie poruszająca była historia śmierci byłej głównej księgowej gminnej Jednostki Grażyny Kubiak. Zgłosiła się ona do szpitala z ogromnymi bólami brzucha. Najpierw odmawiano jej przyjęcia, a gdy w końcu wylądowała na szpitalnej sali to długo nie diagnozowano jej zbyt szczegółowo. Na operację zdecydowano się dopiero, gdy wystąpiły zewnętrzne objawy zakażenia wewnątrzustrojowego. Na ratunek było już jednak za późno. Kobieta zmarła w sile wieku, choć od początku była pod opieką chirurgów.
Trzeba przyznać, że dyrektor Węgrzyn nigdy nie unikał dziennikarzy i zawsze podejmował dany temat czy polemikę, gdy się nie zgadzał. Niestety, nie da się tego samego powiedzieć o pacjentach. Przez bardzo długi czas dyrektor nie miał nawet oficjalnie wyznaczonych dni i godzin przyjmowania skarżących się pacjentów. Ci musieli się do niego wpraszać i dobijać, albo odchodzili z kwitkiem. Trzeba też jednak uczciwie dodać, że zdarzały się i takie przypadki, gdy wdzięczni pacjenci składali publicznie podziękowania za doskonałą opiekę w placówce.
|